Zmogłam. Nie pytajcie jak, bo właściwie to sama się dziwię, że ta mieszanka skrajnej irytacji i skrajnego znudzenia mnie nie zabiła. Jedziemy, bo czasu szkoda. „Pierścieni szitu, ekhm, Władzy” ciąg dalszy.
Dziś w mojej jednoosobowej loży szyderców mam dla was notatki, spisywane na gorąco po każdym kolejnym odcinku (bo musiałam robić przerwy, żeby się wyżyć). Spoiler alert!
Odcinek 4.
Nadal niewiele się dzieje. Galasia w Númenorze próbuje nakłonić królową regentkę Miriel, żeby się wymieniły bransoletkami przyjaźni i razem ruszyły do Śródziemia, by skopać tyłek Sauronowi. Jak już go znajdziemy. Miriel odmawia. Galasia, jak wiemy, niezbyt dobrze znosi, gdy się jej odmawia, więc uruchamia tryb roszczeniowy, od czego z kolei Miriel dostaje nerwa i tak nam cały odcinek mija na wzajemnych przepychankach. Rzecz w tym, iż w Númenorze panuje ogólnie przyjęty consensus, że Galadriela jest jakimś zwiastunem zguby czy coś, więc ostateczna decyzja: elfica ma spadać. Ale potem pojawiają się znaki z nieba, że jednak jest odwrotnie (just because, nie wnikajcie w logikę niczego), więc ostateczna ostateczna decyzja: Númenor ruszy jednak z Galasią, by skopać tyłek Sauronowi.
Side notes: gdy Galasia ląduje w więzieniu, siedzący w sąsiedniej celi Halbrand wita ją komentarzem w stylu: „Niech zgadnę, znowu kogoś wkurwiłaś”. Dwie sprawy. 1) muahaha, hilarious. 2) rozpierdziela mnie, że Halbrand musi dawać Galadrieli lekcje z dyplomacji i polityki. Ależ z niej idiotkę zrobili, nie da się na to patrzeć. Co więcej, te wszystkie dobre rady naszego zaginionego prawie-króla, całe to jego zgrabne manewrowanie coraz bardziej mi zalatuje Sauronem. Jeszcze się łudzę, ale…
Mniej ważne sprawy: Elendil zostaje zredukowany do roli kolesia, który sobie stoi na drugim planie i od czasu do czasu ośmiesza się jakimś średnio-mądrym komentarzem. Nie, no spoko, przecież ten facet ma zaledwie zostać wielkim władcą i walczyć w przyszłości z Sauronem. No big deal. Isildur tymczasem nadal niewiele ma do roboty, poza sprawianiem zawodu ojcu. Najważniejszą rzeczą w przypadku Isildura jest to, że wszyscy wołają na niego zdrobniale Isil. Muahahaha. Isil ma też siostrę (nieistniejącą w świecie Tolkiena), której imienia za cholerę nie jestem w stanie zapamiętać. Jej rolą póki co jest stać i patrzeć. A nie, przepraszam, poszła też na randkę z synem Pharazôna. P.s. Czy gdzieś zostało powiedziane, gdzie jest Anárion?
Tymczasem Arondir poznaje szefa orków, którego zwą Adar, co w języku elfów znaczy „ojciec”. Tak więc tatuś orków odsyła naszego ostatniego żywego elfa z powrotem do mieszkańców okolicznych wiosek, by przekazał im super hiper ważną wiadomość. Wiadomość brzmi, nie zgadniecie: „poddajcie się albo wszystkich zabijemy”. Groundbreaking. Adar jest o tyle ciekawy, że choć trochę brzydki i okaleczony, ewidentnie nie jest orkiem, lecz wygląda jak elf. At this point, wszystko co w tym serialu jest choć odrobinę intrygujące, biorę z pocałowaniem ręki.
Theo, syn Bronwyn, o którym chyba totalnie zapomniałam wspomnieć w poprzednim tekście, pakuje się w międzyczasie w kłopoty. Theo jest ważny, ponieważ znalazł jakąś dziwną rękojeść, która jest ewidentnie evil i daje trzymającemu supermoce. Bankowo ma to coś wspólnego z Sauronem, a zatem w przyszłości będzie WAŻNE. Moving on.
Na froncie Elrond-Durin mamy delikatny progres akcji. Celebrimbor podejrzewa, że krasnoludowie coś ukrywają, więc Elrond znów puka do Morii, gdzie po trwających znów pół odcinka perturbacjach udaje mu się w końcu dociec prawdy. Tak, wszyscy już dawno zgadliśmy o co chodzi – mithril. Big shocker, który nikogo nie zaskoczył. Durin senior nie chce kopać za mithrilem, Durin junior chce kopać, Elrond nadal jest tylko wyfircykowanym gogusiem, który nic nie wie o niczym, a o co chodzi Celebrimborowi na razie nie wiadomo. Ale najpewniej o mithril.
BTW, co się dzieje z czasem i przestrzenią w tym serialu? W jednym miejscu mija nie więcej niż dwa dni, a w innym są w tym samym czasie stawiane ogromne budowle. Nie wspominając już o tym, że bohaterowie najwyraźniej teleportują się z miejsca na miejsce… Weird.
Brak Harfootów w tym odcinku.
Odcinek 5.
Powrót Harfootów. Słowo daję, ci ludzie są evil. Pamiętacie jak pisałam, że zostawiają na pastwę losu członków plemienia, którzy nie dają rady utrzymać tempa? W tym odcinku idziemy o krok dalej. Jedna babka wprost żąda od naczelnika stada, żeby aktywnie zasabotował Nori i jej rodzinę, bo jest absolutnie pewna, bez żadnych dowodów, że ten stary dziadek, co spadł z nieba i teraz się włóczy za Nori, jest na bank odpowiedzialny za całe zło świata. Ja pitolę… Poza tym u Harfootów dzieje się niewiele, z wyjątkiem tego, że dziadek-kometa, o czym w sumie wiedzieliśmy już wcześniej, uprawia dziwną magię. Czy ktoś jeszcze wierzy, że to nie jest Gandalf? Jeśli nawet to nie jest Gandalf (w co nie wierzę, bo twórcy serialu są zbyt leniwi, by nie poprzestać na zwyczajnym skopiowaniu wszystkiego z „Władcy Pierścieni”), to na pewno jest jednym z Istarich. Istari pojawili się w Śródziemiu dopiero w Trzeciej Erze, powiadacie? E tam, detale. A! I naszego potencjalnego Gandalfa śledzą jakieś trzy evil laski w białych kieckach.
Co do Durcia i Elrondzia, oszczędzę wam przynudzania – chodziło o mithril. Gil-galad do spółki z Celebrimborem wysłali naszego biednego nieświadomego Elronda na przeszpiegi do Morii, żeby wyniuchał, czy krasnoludy się już dokopały do mithrilu. Po co? Ano powiem wam. Światło elfów gaśnie, jakiś kataklizm się dzieje, nie do końca wiadomo, w każdym razie mithril jest ostatnią deską ratunku. Czemu? Ano powiem wam. Dostajemy tu origin story owego cennego metalu. Było sobie raz drzewo, w którym rzekomo ukryty był jeden z Silmarili. I przy tym drzewie miał miejsce pojedynek pewnego elfa z Balrogiem. Elf wlał w drzewo swoje dobre światło, Balrog wlał w nie swoje zło, na koniec przypierdzielił piorun, cała ta moc przelała się w głąb góry i tataaaaam! Mamy nasz mithril. Nie dość, że jest to kretyński bullshit, to jeszcze twórcy próbują nam tu sprzedać jakąś teorię w stylu yin i yang, że wiecie, dobro i zło, przeciwstawne siły, równowaga we wszechświecie i inne pierdy. Tolkien się w grobie przewraca, słowo daję. Anyway, trzeba teraz wykopać w ciul mithrilu, żeby uratować rasę elfów. Durin junior zaskakująco szybko godzi się być wybawcą i teraz razem z Elrondem będą zapewne urabiać Durina seniora.
Tymczasem w Númenorze: cały poprzedni odcinek podejmowaliśmy decyzję o wyprawie do Śródziemia, a teraz cały odcinek… znów podejmujemy decyzję o wyprawie do Śródziemia. Halbrand za cholerę nie chce płynąć, przez co Miriel zaczyna mieć wątpliwości, bo bez Halbranda płynąć nie możemy. Czemu? Bo Galasia tak powiedziała. Jeśli wcześniej dało się jej zachowanie jakoś wybronić (nie dało się, ale powiedzmy, że się dało), to po tym odcinku nie mam już wątpliwości – Galadriela jest evil. Laska kłamie, manipuluje, wykorzystuje wszystkich wokół do własnych celów, nie widzę w niej odrobiny dobra. Brawa dla „Pierścieni Władzy” za uczynienie Saurona bardziej sympatyczną postacią niż Galadriela. Bo Halbrand jest Sauronem, BTW. Przestałam się łudzić. Jeśli się okaże, że nie jest Sauronem, to kaktus mi urośnie na czole. Swoją drogą ciekawe, czy on po prostu robi Galasię od początku w ciula, czy naprawdę bardzo, ale to bardzo chce przejść na emeryturę, a ta mu truje dupę i nie daje zaznać spokoju. Bo to by oznaczało, że Galadriela będzie pośrednio winna całego tego szajsu, jako że go siłą ściągnęła do domu. Muahahaha. Anyway, oczywiście koniec końców Halbranda udaje się namówić na wyprawę, więc… płyniemy do Śródziemia! Tym razem naprawdę. Chyba.
Side notes: fakt, że ELENDIL poprosił GALADRIELĘ, by uczyła jego żołnierzy (Númenorejczyków!!! Najlepszych wojowników spośród ludzi!!!!!), jak walczyć z orkami… Brak mi słów na ten serial już, wszystkie wnętrzności wywróciły mi się na lewą stronę. A pomijając mój wkurw, cała ta scena jest żenująco śmieszna. Tak na marginesie: gdzie jest Celeborn? Ok, wiem, ostatnio się wyśmiewałam, że nie istnieje, ale przecież to był żart, co nie? Nie może nie być Celeborna. Bo wtedy nie będzie też Celebriany, która przecież powinna spiknąć się z Elrondem i urodzić Arwenę. Tymczasem Galasia nie wspomniała dotąd o Celebornie ani słowem, więc wnioskuję, że w tym całym popieprzonym czasowo legendarium jeszcze go nie poznała. Ale on nam się tu gdzieś zaraz objawi, prawda? PRAWDA? Bo póki co twórcy próbują nam wciskać jakiś tandetny pseudo-romans Galadrieli z Halbrandem, który zaraz okaże się Sauronem, więc… WTF?
Arondir i Bronwyn siedzą sobie cały odcinek w wieży strażniczej z resztą ludzi i czekają na niechybny atak tatusia orków i jego armii. Bronwyn mianuje się władcą (bo przecież wiadomo, że rządzić musi kobieta) i wygłasza płomienną mowę „walczmy o naszą wolność”, po której połowa ludzi opuszcza obóz i idzie złożyć hołd Adarowi. Muahahaha. Czyli w następnym odcinku będzie bitwa. Uffff, jeszcze tylko trzy odcinki.
Odcinek 6.
Tym razem powinno być krótko, gdyż dzieje się jeszcze mniej niż zwykle. Brak Harfootów, brak Elronda, brak krasnoludów. Cały odcinek spędzamy w Południowych Krainach i emocjonujemy się bitwą o wioskę tubylców. Zgodnie z zapowiedzią tatuś orków rusza z armią swych „dzieci” na biedaków pod wodzą Bronwyn. Wszystko przebiega tak, jak przewidywaliśmy – tubylcy dostają cięgi i oczywiście w najostatniejszej chwili przybywa ratunek w postaci szarżującej Galasi i jej armii Númenorejczyków. Którzy zakrzywili czasoprzestrzeń i przez czasoprzestrzenny tunel śmignęli prosto do Śródziemia. Ej, serio, czy ja czegoś tu nie kumam? Jakim cudem przepłynięcie z Númenoru zajęło Númenorejczykom tyle samo czasu, co orkom przejście za miedzę do sąsiedniej wioski? Twórcy tym przeskakiwaniem między wątkami sprawiają wrażenie, że wszystko dzieje się jednocześnie, ale to jest przecież fizycznie niemożliwe.
Świętowanie zwycięskiej bitwy kończymy mianowaniem Halbranda PRAWDZIWYM królem, bo najwyraźniej żeby zostać królem w tym świecie, wystarczy powiedzieć, że się nim jest. A nie, przepraszam, wszystkowiedząca i nieomylna Galasia determinuje, kto jest królem. Będzie jej na koniec mega głupio, jak już odkryje, kogo wywindowała na tron. Muahahaha. Anyway, tu należy zapewne wspomnieć, że tatusiowi orków tak naprawdę chodziło w tym wszystkim o to, by odzyskać tę magiczną rękojeść zagłady, którą znalazł Theo. Wiem, jesteście zszokowani tym zupełnie niespodziewanym zwrotem akcji. Teraz ma miejsce najśmieszniejsza wtopa w historii serialu. Adar zostaje schwytany, Galasia odbiera mu zawiniątko z magiczną rękojeścią zagłady, oddaje zawiniątko Arondirowi, który z kolei oddaje je Theo i dopiero temu ostatniemu w ostatnich minutach odcinka przychodzi do głowy, żeby zawiniątko rozwinąć i zobaczyć, czy magiczna rękojeść zagłady aby na pewno tam jest. Muahahahaha, o ja pitolę, muahahahahahahahahahaha. Adar, w kolejnym zupełnie niespodziewanym zwrocie akcji, oddał ją wcześniej komuś innemu. Co było dosłownie oczywiste. Tak czy siak, magiczna rękojeść zagłady okazuje się być magicznym kluczem zagłady, który rozpierdziela jakieś kamienne tamy czy coś i teraz rzeka przepływa wykopanymi przez orków tunelami (pamiętacie tunele?), po czym zalewa wulkan. Który niniejszym eksploduje w pizdu i oto mamy genezę powstania Góry Przeznaczania. I całego Mordoru, I guess. TADAAAAAAAM!
Side notes: Halbrand totalnie na 100% for sure na bank jest Sauronem. Adar twierdzi, że osobiście zabił Saurona i pewnie nawet naprawdę tak myśli. Biedak chyba nie wie, że Sauron jest jednym z Majarów, którzy istnieją od czasów jeszcze przed stworzeniem świata i nie jest tak łatwo ich zabić. Twórcy chcą na maksa przeciągnąć tajemnicę. Adar nie poznaje Halcia, choć Halcio ewidentnie ma na niego o coś wkurw. Więc teraz wszyscy mamy zachodzić w głowę, kogo Adar Halciowi zamordował, ale dla mnie sprawa jest jasna. Halbrand jest Sauronem. Galadriela tymczasem – nie wierzę, że to mówię – jest jeszcze gorsza niż Sauron. Wiecie co, ja wiem, że Galadriela u Tolkiena była złożoną postacią. Władza ją kusiła, nie możemy powiedzieć, że nie, ale tutaj twórcy poszli o jakieś 50 kroków za daleko, bo ta ich wersja jest po prostu EVIL. Mówi Adarowi rzeczy, które z ust prawdziwej Galadrieli, jestem o tym absolutnie przekonana, przenigdy by nie padły. Jest okrutna, podła i pełna nienawiści. Adar do Galadrieli: „Być może twoje poszukiwania następcy Morgotha powinny się zakończyć spojrzeniem w lustro”. Ja: (owacje na stojąco dla tego pana za powiedzenie stu procent prawdy). Nic już nie uratuje tej postaci w moich oczach. Dwa odcinki do końca. Dam radę.
Odcinek 7.
Dwa odcinki temu zastanawiałam się, kiedy pojawi się Celeborn… Yep, Celeborn is dead. Jakżesz mnie to wkurwia! Trupem brata wyciera se gębę w co drugim zdaniu, a o martwym mężu wspomina dopiero w siódmym odcinku? WTF??? No dobra, Galadriela nie mówi wprost, że Celeborn nie żyje, tylko że poszedł na wojnę i nie wrócił. Czyli ONA jest pewna, że nie żyje. Więc my też mamy myśleć, że nie żyje, ale oczywiste jest, że prędzej czy później się odnajdzie, bo jak już wspominałam genealogia całej rodziny się popierdzieli bez Celeborna. A zatem to wszystko jest jedynie tanią zagrywką ze strony twórców, żeby Galasia mogła odstawiać swoje szoł girl boss bez męża i dziecka plączących się pod nogami i ograbiających ją z niezależności. Feminizm górą!
Pamiętacie wielką erupcję Góry Przeznaczenia z końcówki poprzedniego odcinka? Nie jestem pewna, jakim cudem ktokolwiek miałby to przeżyć, ale okazuje się, że przeżyło całkiem sporo ludzi. A w każdym razie wszyscy, którzy są kluczowi dla fabuły. Miriel oślepła i zarządza powrót do Númenoru. Halbrand jest ranny i ofkors potrzebuje ELFICKIEGO lekarstwa, a nie jakiejś tandety dla ludzi, więc Galasia zarządza, że zabierze go do swoich rodaków. Aha, a na Isildura zawalił się dom, więc teraz wszyscy myślą, że zginął, ale to tylko kolejna tania zagrywka, bo kto jak kto, ale Isildur ma akurat jeszcze całkiem ważne rzeczy do zrobienia. Generalnie cały odcinek wszyscy w mniejszych podgrupach idą do obozu i poza irytującymi mądrościami Galasi o pokorze i innych takich, którym aktywnie przeczyła swoim zachowaniem przez poprzednie sześć odcinków, nic innego się tu nie dzieje.
Harfooci docierają do swojego zagajnika, ale niestety okazuje się, że Góra Przeznaczenia ma spory zasięg i spaliła im drzewka. Harfooci żądają, żeby prawdopodobny Gandalf je naprawił swoją magią, bo co prawda wcześniej niezbyt go tolerowali, ale teraz by się przydał. Czarodziej robi swoje czary, które w pierwszej chwili zdają się nie działać, więc Harfooci, małe gnojki, każą mu spadać. Potem się okazuje, że czary jednak zadziałały, więc wszystkim jest trochę łyso. Kiedy zjawiają się śledzące prawdopodobnego Gandalfa laski w białych kieckach, Nori formuje swoją mini drużynę, żeby iść go odszukać i ostrzec.
Tymczasem w Morii Elrond pada na kolana przez Durinem seniorem, błagając o ratunek. Durin senior odmawia. Durin junior dostaje nerwa. I mamy cały odcinek przepychanek. Kopiemy, nie kopiemy, znów kopiemy, jednak nie kopiemy. Na koniec Elrond zostaje wyrzucony za drzwi, Durin senior wydziedzicza Durina juniora, księżniczka Disa odkrywa swe prawdziwe oblicze głodnej władzy mącicielki, a w czeluściach Morii, w totalnie nieoczekiwanym zwrocie akcji, budzi się Balrog.
Zanim zapadnie kurtyna, zjawia się jeszcze na chwilę Adar i jego „dzieci”. Wszyscy się cieszą, bo opary z wulkanu skutecznie chronią przed poparzeniami słonecznymi. Obwołują Adara władcą Południowych Krain, na co Adar stwierdza: E tam, Kraje Południowe to taka głupia nazwa. Nazwijmy nasz kraj… hmmmm… (tu wjeżdża ujęcie wyniszczonej ziemi z majaczącą na horyzoncie Górą Przeznaczenia)… MOOOORDOOOORRRRRRR. Wiem, szokujący rozwój akcji. Tak jak mówiłam w poprzednim odcinku: origin story Mordoru. Ok, jeszcze tylko jeden do przebrnięcia.
Odcinek 8, grande finale.
W kolejnym nieprzewidzianym przez nikogo zwrocie akcji: Halbrand = Sauron. Shocking!
Ale po kolei. Zaczynamy od prawdopodobnego Gandalfa, który prawie na pewno jest Gandalfem. Znajdują go w końcu te trzy laski w białych kieckach, które go tropią od trzech odcinków. I zgadnijcie co? One myślą, że dziadek-kometa jest Sauronem. Muahahahahahaha, muahahahaha, bo padnę. Coś tam mu zaczynają nawijać, że ma amnezję, ale wkrótce sobie wszystko przypomni i że przybyły mu służyć. Biedny Gandalf. Ale nie bójcie nic, oto przybywa z odsieczą Nori i jej drużyna. Long story short (strasznie to przeciągają): prawie-na-pewno Gandalf dochodzi do wniosku, że jednak jest dobry i przepędza laski w białych kieckach. Zanim obracają się w nicość, zdążają jeszcze nas poinformować, że się myliły i dziadek-kometa, tak jak od jakiegoś czasu przypuszczaliśmy, jest jednym z Istarich. Brawa dla nas. Wątek ten kończy się wyruszeniem (again) w podróż, bo nasz czarodziej musi znaleźć swoje gwiazdy czy cośtam, wykminić kim jest i po co go zesłano z nieba. I jeśli jeszcze się nie domyśliliście, towarzyszyć mu będzie Nori, no bo oczywiście. A potem już tylko „podążaj za nosem” (gdybyście jeszcze mieli jakieś wątpliwości – IT’S GANDALF).
Galasia tymczasem dostarcza umierającego Halbranda do Eregionu i jedno elfickie lekarstwo później nasz dzielny król jest na chodzie i pomaga Celebrimborowi dojść do ładu z tycim kawałkiem mithrilu, który Elrond zajumał z Morii zanim go stamtąd wykopano na pysk. Czaicie, ciemność pochłania elfy (czy tam whatever), mithril jest jedynym ratunkiem, problem w tym, że mamy go bardzo bardzo mało, bo Durin senior się na nas wypiął. Więc trzeba wymyślić, jak zutylizować tę moc, żeby z małego kawałka było jej dużo. Tu na scenę wkracza Halbrand, który dyskretnie podpowiada to i owo Celebrimborowi (BTW, Halbrand nazywa to „darem” i jak sądzę bliżej Annatara, Pana Darów, czyli najbardziej cool wcielenia Saurona, już się nie znajdziemy), one thing leads to another i ding ding ding! Mamy origin story Pierścieni Władzy. Jakież to jest głupie…
W tym miejscu Galasi włącza się mózg – Alleluja! – i zaczyna w tajemnicy szukać informacji o drzewie genealogicznym władców Południowych Krain. Na końcu tej ścieżki znajduje się oczywiście jakże zaskakujący zwrot akcji – Halbrand nie jest potomkiem żadnego króla. Bo jest Sauronem. Ok, credit where credit is due, finalna konfrontacja Galadrieli z Sauronem jest najlepszym momentem sezonu (wyłączna w tym zasługa Charliego Vickersa). Galasia oczywiście nadal mnie na maksa wkurwia, ale za to Sauron… miodzio. Znamienna w tym wszystkim jest jedna rzecz – Sauron, jak się nad tym zastanowić, nie musiał jej nawet specjalnie oszukiwać. Od początku mówił, że nie jest królem, że robił złe rzeczy, dawał jej na każdym kroku do zrozumienia, że jest starszy niż jej się wydaje, nawet nie chciał wracać do Śródziemia. To ONA sobie ubzdurała, że wie wszystko lepiej, ONA go namówiła do udziału w bitwie, ONA wmówiła wszystkim innym, że Halbrand jest zaginionym władcą, ONA go ściągnęła do Śródziemia. Zawsze najmądrzejsza, zawsze ma rację, wiecznie się wywyższa ponad całą resztę, a na koniec okazuje się największą idiotką, bo przez cały ten czas miała Saurona pod nosem i się nie pokapowała. MUAHAHAHAHAHAHA. Po ośmiu odcinkach tego szitu pozostaje mi jedynie satysfakcja, że ta irytująca baba zaliczyła taką masywną wtopę.
Sauron próbuje przekabacić Galasię na swoją stronę, Galasia się nie daje, Sauron wymeldowuje się z Eregionu i wiecie co robi teraz Galadriela? Myślicie, że idzie się ukorzyć przed resztą elfów, przyznać uczciwie, że konkursowo spartoliła sprawę i, a bo ja wiem, powiedzieć im o Sauronie? Nie nie nie, nic z tych rzeczy. Nikomu się nie przyznaje, co zaszło. Halbrand? Poszedł sobie i lepiej mu już nie ufajmy. A tak w ogóle to cicho sza, ja mam zawsze rację i jestem nieomylna, więc nie muszę się nikomu spowiadać, róbmy już te Pierścienie i heja. I jeszcze na koniec zarządzę, że powinny być trzy, ponieważ JA tak mówię, a wiadomo, że tylko JA mogę tu o czymkolwiek decydować. … … … Ja pitolę. Pierwszy sezon kończy się wykuciem Trzech i pięknym ujęciem Saurona, który idzie oglądać swoje nowe włości. THE END. Dzięki Bogu.
SŁOWA KOŃCOWE.
Nienawidzę tego serialu. I naprawdę, naprawdę nienawidzę Galadrieli. Lubię za to Saurona (jako postać). Boże, co za niski upadek… Patrick McKay i John D. Payne (twórcy) sprofanowali moje ukochane legendarium. Wszystkie te wywiady, całe to pieprzenie, jak to oni kochają Tolkiena i całe to usprawiedliwianie, że profesor nie opisał Drugiej Ery aż tak szczegółowo, więc trzeba było wypełnić luki – gówno prawda. Bo nawet to, co o Drugiej Erze na pewno wiadomo (bo Tolkien osobiście to napisał), oni i tak wyrzucili do kosza. Ukradli imiona jego bohaterów, nazwy z jego świata, po czym napisali całą historię po swojemu. Milion razy głupszą i nudniejszą, infantylną, z beznadziejnym scenariuszem, drewnianymi dialogami i całą serią scen i dialogów bezwstydnie skopiowanych (by nie powiedzieć „zerżniętych”) z „Władcy Pierścieni”. Byle tylko ludziom się dobrze skojarzyło. Podpięli swój chłam pod nazwisko Tolkiena zwyczajnie dla kasy, licząc na to, że jak zrobią „Władcę Pierścieni” jeszcze raz, tylko trochę inaczej, to ludzie to kupią. Przeliczyli się. „Pierścienie Władzy” miały przejść do historii. I przejdą – jako największa wtopa w dziejach. Miało być tak pięknie.
A z tym całym feminizmem to już by mogli przestać wyjeżdżać. Wszystkie babki są girl bossami (musowo w zbrojach i z mieczykami w rękach, bo przecież broń Boże, żeby ktoś je wrabiał w jakieś stereotypowo kobiece role) i decydują dokładnie o wszystkim. Jedyna matka w tym składzie musi być rzecz jasna samotną matką, bo oczywiście nie może być tak, żeby kobieta w czymkolwiek polegała na mężczyźnie. A wszyscy faceci to nijakie mazgaje, wyfircykowane gogusie, zwyczajne buce albo idioci, którym trzeba palcem pokazać, gdzie mają stanąć. Największa girl boss ze wszystkich jest nie tylko niesympatyczną, wredną, infantylną idiotką, ale jest wręcz momentami nikczemną manipulantką. Taka z niej wielka poszukiwaczka prawdy, że sama ją głosi tylko wtedy, kiedy jej samej to pasuje. Galadriela jest czarnym charakterem tej historii i nic mnie nie skłoni do zmiany zdania w tej kwestii.
J.R.R. Tolkien i Christopher Tolkien przewracają się w grobach. Simon Tolkien dokonał straszliwej zemsty. Ale jedno pozostaje pewne. Fandom nie ugiął się pod żadną presją, nie przejął zastraszaniem i wyzywaniem od rasistów i szowinistów, i nadal zaciekle broni tolkienowskiego dziedzictwa. Teraz już pozostaje tylko ostatnie pytanie. Czy w obliczu całej tej gównoburzy, która przetoczyła się przez media i której nawet cała potęga Amazona nie jest w stanie zmanipulować ani zamieść pod dywan, osoby odpowiedzialne za „Pierścienie Władzy” pójdą po rozum do głowy i spróbują cokolwiek naprawić w kolejnym sezonie? I’m not holding my breath.