Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię...
Na deskach
Różne

Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię…
Na deskach
Różne
Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię…
Na deskach
Różne

Plus / minus: „Miłosna pułapka”

Kalendarz uparcie twierdzi, że już jest listopad (whaaaat?), więc oficjalnie rozpoczyna się sezon na „krismesy”. Wiem, wiem, rok temu pisałam, że kiedyś to się robiło świąteczne filmy, a teraz to same plastikowe kaszany. No ale wiadomo, że i tak będę te „krismesy” oglądać, bo jak inaczej sobie umilić czas oczekiwania na Boże Narodzenie, niż oglądając choinkę za choinką w filmach, gdzie wszyscy bohaterowie jeden za drugim przypominają ci, że it’s almost Christmas? Sezon otwieramy „Miłosną pułapką”.

Głupkowate to było trochę, nie wspominając o tym, że powielało te same motywy, które już przerabialiśmy milion razy, ale wiecie co? Świąteczny klimat mi się udzielił, a to w przypadku przeciętnego „krismesa” zaskakująco rzadko się zdarza. Jest dziewczyna, jest chłopak, jest apka randkowa, jest podróż na drugi koniec kraju, żeby zrobić chłopakowi poznanemu przez Internet niespodziankę na święta, no i nieuchronny zawód, gdy okazuje się, że chłopak wcale nie wygląda jak przystojniak ze zdjęcia. Jest krejzolska familia, tak ciepła i sympatyczna, że dziewczyna znów czuje się jakby była częścią kochającej się rodziny. Jest musowy deal – ja ci pomogę zdobyć największe ciacho w mieście, a ty udawaj przed moją rodziną, że jesteśmy parą. Są też obowiązkowe podchody typu: nigdy w życiu nie wspinałam się na ściankę, jestem wegetarianką i nienawidzę Henry’ego Davida Thoreau, ale będę udawać, że jest dokładnie odwrotnie, żeby tylko tamto ciacho, co wygląda jak wycięte z żurnala, mnie polubiło. Jest niekonwencjonalne przekonanie, iż „Szklana pułapka” to najlepszy świąteczny film w dziejach. I jest także zrzynka z „To właśnie miłość” oraz najbardziej romantycznej świątecznej sceny ever, wiecie, tej gdzie Andrew Lincoln wyznaje miłość Keirze „to me, you are perfect” Knightley. Jeśli macie poczucie, że nic nie rozumiecie z tego bełkotu, to dlatego, że w ten film nawrzucano wszystkie motywy ze wszystkich innych rom-komów i zrobiło się z tego właśnie coś takiego, jak opisane powyżej.

Anyway! Główny mój problem z „Miłosną pułapką” (tytuł oryginalny: „Love hard”. See what they did there? Nawet polscy tłumacze tytułów dali radę ogarnąć) polega na tym, że główna bohaterka jest straszną hipokrytką. Na samiutkim początku filmu mówi, że „To właśnie miłość” jest beznadziejne, bo gloryfikuje zakochiwanie się w czyimś wyglądzie. Po pierwsze, Natalie chyba nigdy nie widziała „To właśnie miłość”, a po drugie sama robi dokładnie to samo – cały film ugania się za jakimś przystojniakiem, z którym nie ma nic wspólnego, żadnych wspólnych zainteresowań ani poglądów, a spuszcza na drzewo chłopaka, z którym świetnie się dogaduje, tylko dlatego, że wizualnie jest, powiedzmy, przeciętny. Kumam, że jak się ma twarz Niny Dobrev to się ma, kurka, standardy, no ale bez jaj. Jaki był jej plan, tak właściwie? Chciała do końca życia wcinać krwiste steki i udawać, że wielbi Thoreau? Warto się tak mordować, żeby być z kolesiem, który po prostu dobrze obok niej wygląda? Gdybym miała jakiemuś facetowi, choćby i najpiękniejszemu na świecie, wpierać, że tak, oczywiście, ja też uwielbiam piesze wycieczki i spanie w namiocie wśród obrzydliwego robactwa, to jednak przyszłaby mi do głowy myśl: no dobra, ale co będzie, jeśli on mi uwierzy i będzie mnie ciągnął pod namiot pięć razy w roku? Czy JA serio byłabym w stanie coś takiego wytrzymać? Otóż nie, nie byłabym i nie mam zamiaru nawet próbować. Nie jest to problem wyłącznie tego filmu, mnóstwo rom-komów się na tym schemacie opiera. Bo wiecie, to takie śmieszne i fajne, i humor sytuacyjny praktycznie sam się pisze. Niestety jest to również całkiem bez sensu i anty-logiczne, no ale cóż. Nie wspominając już o tym, że oszukuje się w ten sposób drugą osobę.

Miło, że „Miłosna pułapka” jednak mimo wszystko zgrabnie sprzedaje ów morał. Łatwo sobie wmawiać, że nie ma w tym nic złego, że sobie człowiek trochę podrasuje profil na Internecie, bo przecież jedno małe tyci nagięcie prawdy krzywdy nikomu nie zrobi. I łatwo sobie wmawiać, że jak się tych małych tyci kłamstewek zrobi nagle bardzo dużo, to też nic złego. Trzeba jednak pamiętać, że oszukujemy nie tylko samych siebie, ale też kogoś innego, kto być może polubił nas ze względu na jakieś nieistniejące cechy i szykujemy w ten sposób mękę nie tylko sobie, ale też temu komuś.

Nie jest to dzieło ambitne, ale tego chyba nikt nie oczekiwał, co nie? Taki typowy „krismes”. Ale rodzinka Linów jest urocza i w kwestii świątecznych dekoracji wykazuje podobny entuzjazm do mojego. Muszę również przyznać, że jest to w pewien sposób pokrzepiające, że w czasach, gdy każdy uważa, że ma prawo się w „internetach” rozpisywać o stopniu atrakcyjności wszystkich ludzi wokół, nasz sympatyczny miły Azjata z zamiłowaniem do tworzenia świec o „męskich” zapachach nie musiał na koniec przechodzić totalnej metamorfozy, zmieniać fryzury, wyrzucać okularów i połowy swojej szafy, by spodobać się lasce, która wygląda jak Nina Dobrev.

P.s. Jakież to było surrealistyczne przeżycie oglądać tego irytującego kolesia, który mieszkał w inkubatorze Elricha, w tak sympatycznej dla odmiany roli. Przeżyłam dziwny szok, gdy zaczął normalnie nawijać po angielsku. Ehhh, siła sugestii.