Zachwycałam się w recenzji muzyką z „Annette”, więc oczywiście nowy odcinek cyklu „Na melodię…” był tylko kwestią czasu. Słuchałam soundtracka na okrągło cały weekend i nadal nie chce się ode mnie odczepić. Poziom obsesji, jakiego już dawno nie doświadczyłam.
Zacznijmy od wspominanej już w poprzednim tekście sekwencji otwierającej film, nakręconej w większości jednym ujęciem. Leos Carax daje sygnał, żeby zaczynać, panowie ze Sparks dają czadu, dołączają po kolei kolejne osoby i ruszamy wszyscy razem z aktorami na podbój ulicy. Ależ to jest intro! Genialny początek filmu.
Adam Driver. Żywioł. Świetna rola (no ba) i świetna scena.
Scena-perła. Simon Helberg jako Dyrygent w genialnej scenie monologu. Jedno ujęcie, kamera obracająca się wokół aktora i cudowna muzyka. Ciary mam.
Na koniec Ann i Henry w duecie o ich wielkiej miłości. Niewiele słów, ale piosenka uzależnia totalnie.