Witam wszystkich w Nowym Roku! Jak wam minęło świąteczno-noworoczne szaleństwo? Ja mam wrażenie, że jeszcze nie odespałam Sylwestra i to bynajmniej nie dlatego, żeśmy zabalowali. Kojarzycie te obrazki, co śmigają co roku na necie, ze smutnymi pieskami i hasłami „nie strzelaj w Sylwestra”? Równie dobrze mogłaby tam być buźka mojego dziecięcia, które zostało brutalnie obudzone napierdzielanką ze wszystkich stron na naszym osiedlu i tak się ze strachu trzęsło, że jeszcze przez trzy następne dni było przeżywanie, czy dziś też będą „pietardy”. Ja wiem, ja wiem, Sylwester jest raz w roku, ludzie chcą się wyszaleć, kumam to. Tym niemniej solidaryzuję się z właścicielami czworonogów, bo mój zwierz też to ciężko przeżył.
A przechodząc do spraw istotnych – przed naszym krismesowym maratonem obiecałam, że Nowy Rok zaczniemy ważnymi recenzjami, a pora jest niezgorsza, wszak sezon nagród powoli się zbliża do ostatniej prostej. W niedzielę przyznane zostaną Złote Globy, ale to akurat nie wiem czy jeszcze kogokolwiek obchodzi, bo tyle złego PR-u sobie HFPA narobiło w ostatnim roku, że nawet transmitować nikt tego nie chce. Słowo „bojkot” odmieniane było przez wszystkie przypadki, ale mój nosek mi mówi, że skończy się jak zawsze – pogrozimy paluszkami, HFPA w pierś się uderzy i przez jakiś czas gębę sobie będzie wycierać „równością” i „inkluzywnością”, a jak trochę przycichnie, to wszystko wróci no normy. Bo tego Globa to i tak każdy se chce na półce postawić, więc trzeba teraz doprowadzić do tego, żeby posiadanie go przestało być w złym guście, czaicie, co nie?
Miał to być wstęp do recenzji, ale wyszło mi w sumie jakieś nie wiadomo co, więc może przyjmijmy, że przybyłam, by wypić z wami spóźniony noworoczny toast. Nie odwracam się jeszcze do Starego Roku plecami, bo zostało co nieco do nadrobienia, a moje opinie są tak bezcenne, że nie miałabym serca nikogo ich pozbawiać (wink). Ale mówiąc całkiem serio – trochę się ostatnio podziało. Wyszło kilka głośnych tytułów i pojawiło się kilka głośnych kreacji aktorskich, wokół których słychać już brzęczenie latających nagród. O wielu z nich na pewno wspomnimy.
Ale działy się także inne rzeczy około-branżowe. „Seks w wielkim mieście” miesiącami nakręcał hype na swój wielki comeback, a koniec końców uczucia pierwsze odcinki wzbudziły mieszane. A potem i tak wszystko zdechło pod ciężarem oskarżeń, które pofrunęły w kierunku Chrisa Notha. Co będzie dalej? Who knows? Ale za to „Śmierć na Nilu” Kennetha Branagha chyba jednak ujrzy w końcu światło dzienne, choć Armiego Hammera próbują na nowym zwiastunie ukryć najlepiej, jak tylko się da. A już taka głucha cisza zapadła, że autentycznie nie wiedziałam, co z tym filmem będzie. To tylko dwa z wielu przykładów podobnych sytuacji, gdy robi się nagle mega syf, bo ktoś staje się z dnia na dzień persona non grata. Mam na ten temat przemyślenia, więc na pewno do niego wrócę.
Miłe rzeczy też były, a jakże. Ekranizacja „Harry’ego Pottera” świętowała hucznie swoją 20. rocznicę. Tak, 20 lat minęło od premiery „Kamienia Filozoficznego”. Ja pierniczę, ale stara jestem… Nie śmiejcie się, ale zryczałam się jak durna oglądając sam zwiastun „Powrotu do Hogwartu” i nabrałam ogromnej ochoty, żeby jeszcze raz przeczytać. A potem obejrzeć, no ba. A potem kupić całej rodzinie koszulki z godłami domów. Ravenclaw rulez!
Lecę teraz coś mądrego pisać o jakimś ważnym dziele. Oby nam się dobrze żyło i fajne filmy oglądało w tym roku. Do zobaczenia na łamach Gucio Movie!