Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię...
Na deskach
Różne

Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię…
Na deskach
Różne
Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię…
Na deskach
Różne

Migawki filmowe: „Czerwona nota”

Cóż, Netflix promował ten film baaaardzo intensywnie. A że weekendowy relaks ma swoje prawa i wymaga czasami filmów na totalnym luzie, to sobie sobotni wieczór umililiśmy z mężem „Czerwoną notą”.

Szczerze powiem, że się uśmialiśmy, więc pod tym względem na pewno sukces. Ale jak ktoś chciałby ambitnego filmu akcji, z fabułą, która się trzyma kupy i nie jest całkowicie głupkowata – nie polecam. „Czerwona nota” jest na pewno głupkowata. Na szczęście jest też śmieszna i ogląda się całkiem przyjemnie. Jeśli się przymruży oczy i nie będzie brało tego filmu na serio. Fabułę streścić można tak: jest sobie super-złodziej, jest sobie jeszcze-bardziej-super-złodziej i jest sobie agent FBI. Agent FBI i super-złodziej zawiązują przymusowy sojusz, żeby złapać jeszcze-bardziej-super-złodzieja i mamy nasz film.

Czas na „przemyślenia w dwóch punktach”.

1 – tak, Ryan Reynolds znów gra zasadniczo ten sam typ postaci, co w poprzednich filmach. Nie, jeszcze mi się nie znudziło. Tak, nadal jest zabawny. Dwayne Johnson sprawia wrażenie jakby zmęczonego, ale ogólnie tworzą fajny duet.

2 – odnoszę wrażenie, że „Czerwona nota” zawiera w sobie dwa różne filmy, z których pierwszy mi się podobał, a drugi mniej. Fabuła, jak zwykle w przypadku takich filmów, rozbija się o poszukiwania McGuffinów (czyli obiektów, służących jedynie temu, by popychać akcję do przodu), którymi w tym przypadku są bezcenne (i całkowicie fikcyjne) jaja Kleopatry. Pierwsza połowa filmu, ta bardziej w mojej opinii udana, to taki typowy heist movie. Jajko tu, jajko tam, kilka niemożliwych kradzieży do wykonania, po drodze mały prison break jeszcze – jest to wszystko z deczka absurdalne, ale ogląda się fajnie, a aktorzy sypią żartami z obu rękawów. Ostatni McGuffin jednak jest rzekomo ukryty w tajnym bunkrze Hitlera gdzieśtam (no bo przecież zawsze trzeba wpleść jakiś wątek historyczny), którego dokładnej lokalizacji rzecz jasna do dziś nikt nie odkrył i nagle z filmu robi nam się skrzyżowanie „Skarbu Narodów” z Indianą Jonesem. Ta część jest moim zdaniem znacznie mniej udana.

Film z taką reklamą i takim budżetem powinien być lepszy, nie oszukujmy się. Ale co tam. Mieliśmy dobry ubaw, w zaciszu własnego domu, w sobotni wieczór, rozpłaszczeni na kanapie z michą chipsów. Mogliśmy trafić znacznie gorzej.

P.s. scena z bykiem spowodowała u mnie dreszcz zażenowania. Kiepskie CGI jak na film, który aż do tego momentu był wizualnie bez zarzutu.