Czyż to nie brzmi znajomo?
Ot, czekasz i czekasz, przestępujesz z nogi na nogę, seans już się zaczyna – bo przecież wiadomo, że zaczyna się dwadzieścia minut przed filmem – a ty, jako współtowarzysz projekcji, jako druga połówka, trzecia ćwiartka, bądź piąte koło u wozu, jesteś zdany na łaskę kogoś, kto nie tylko nie wierzy w sens kinowego preludium, ale i uważa je za policzek wymierzony widzom przez złe korporacyjne siły. Jakby nie słyszał/-a, że nawet najsłabszy film mogą uratować najlepsze zwiastuny. Jakby nie wiedział/-a, że warto przeżyć dla nich te kilkanaście minut reklam. Potwierdzone empirycznie. Satysfakcja gwarantowana.
Jest to fragment felietonu, przy którego lekturze uśmiałam się do łez. Na marginesie dodam, iż podpisuję się pod tymi słowami Michała Walkiewicza obiema rękami!
__________