Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię...
Na deskach
Różne

Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię…
Na deskach
Różne
Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię…
Na deskach
Różne

Artysta filmowiec: Tim Burton

Dawno, dawno temu, pewnie ze 12 lat już upłynęło od tamtego czasu, zupełnym przypadkiem obejrzałam w telewizji film „Sok z żuka”. Wtedy zaczęła się moja miłość do niekonwencjonalnej twórczości Tima Burtona (choć wtedy nie przykładałam jeszcze wagi do nazwisk reżyserów). Jakoś tak się dzieje, że te jego dziwaczne, surrealistyczne, absurdalne wręcz filmy do mnie trafiają. Mają w sobie ten specyficzny klimacik, jakiego nie ma u żadnego innego reżysera.

„Sok z żuka” to po prostu jazda bez trzymanki. Film totalnie zakręcony, nawet jak na standardy Burtona. Warty obejrzenia choćby tylko dla niesamowitego, śmiesznego i przerażającego jednocześnie Michaela Keatona, w roli bioegzorcysty (specjalisty od pozbywania się żywych) imieniem Beetlejuice. Postać ta nie pojawia się co prawda na ekranie tak często, jak by się chciało, ale kiedy już jest to oj, dzieje się. „Sok z żuka” to jeden z tego rodzaju filmów, które zna każdy. Ludzie reagują gwałtownym wybałuszeniem oczu, jeśli ktoś się przyzna, że jeszcze tego filmu nie widział. No bo jak można było nie widzieć „Soku z żuka”? Jeśli więc są jeszcze tacy, którzy „Soku z żuka” nie znają, niech szybko to nadrobią.

Jednym z moich ulubionych filmów, nie tylko jeśli chodzi o dorobek Burtona, jest „Edward Nożycoręki”. Od tego filmu rozpoczęła się także współpraca Burtona z Johnny’m Deppem, która trwa do dziś. Trzeba powiedzieć sobie szczerze – Depp jest idealny do grania dziwaków. Obsadzenie go tutaj w tytułowej roli było jak na mój gust posunięciem genialnym. „Edward Nożycoręki” to nie tylko typowo burtonowska, irracjonalna opowieść napędzana wyobraźnią. To przede wszystkim historia o uczuciach, odmienności, wyobcowaniu i akceptacji. Niezwykle poruszająca i smutna. A także, pomimo całej swej nierealności, niezwykle prawdziwa.

A żeby się zrobiło trochę weselej, warto wpaść do fabryki Willy’ego Wonki. „Charlie i fabryka czekolady”, adaptacja powieści Roalda Dahla, jest istną karuzelą słodyczy i kolorów. Warto odbyć tę psychodeliczną podróż, bo to przede wszystkim świetna zabawa. Pomiędzy kolejnymi popisami wokalno-tanecznymi Oompa Loompów, udało się także przemycić morał – skromne i grzeczne dzieci zawsze w ostatecznym rozrachunku będą górą. I pamiętajcie, drogie małolaty, najważniejszy jest wodospad. Miesza czekoladę i sprawia, że jest lekka i spieniona. A żadna inna fabryka na świecie nie miecza czekolady za pomocą wodospadu.

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam plakaty do „Gnijącej panny młodej” pomyślałam sobie, że nigdy tego nie obejrzę. Te patykowate postaci, te wybałuszone gały, kościotrupy z ziejącymi pustką oczodołami, robale, insekty… Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym się w końcu nie złamała. Dziś „Gnijąca panna młoda” jest jedną z moich ulubionych animacji. Ciężka, mroczna, ni to dla dorosłych, ni to dla dzieci. Takiego Tima Burtona kochamy najbardziej.

Filmy Burtona nigdy nie są proste. On tworzy z rozmachem. Dla zawsze niesamowitej warstwy wizualnej, nieodłącznym partnerem jest też genialna muzyka (stałym współpracownikiem Burtona jest jeden z czołowych kompozytorów filmowych, Danny Elfman). Tim Burton to nigdy nie będzie ktoś, kogo można do końca określić. Patrząc na jego filmy aż strach pomyśleć, co temu człowiekowi musi siedzieć w głowie. Można jego filmy lubić lub nie, ale na pewno nie można mu zarzucić, że jest nudny.