Podróż przez kawałek życia jednej z największych gwiazd muzyki rozrywkowej okazała się tak samo kolorowa i szalona, jak cała jego persona. „Rocketman” jest artystycznie czymś znacznie więcej niż uporządkowaną wyliczanką faktów przeplatanych piosenkami, jak ma to miejsce w przypadku wielu muzycznych biografii. To genialne widowisko, momentami muzyczno-biograficzne, momentami bardziej musicalowe, które wciąga nas w szaleństwo życia Eltona Johna, bo o nim rzecz jasna mowa. Nie będę się tu rozwodzić nad wszystkimi plusami filmu, ale wskażę szybciutko ten najważniejszy – Taron Egerton w głównej roli jest FE NO ME NAL NY!!! Koniec i kropka. I na dodatek naprawdę potrafi śpiewać, jego interpretacje utworów Eltona są świetne. Ciary mam, ludzie, ciary mam.
P.s. Choć uważam, że filmów tych, z racji zbyt różnych konwencji, nie powinno się ze sobą porównywać, to jednak przyznam szczerze (nie bijcie mnie), że mnie „Rocketman” podobał się bardziej niż „Bohemian Rhapsody”.