Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię...
Na deskach
Różne

Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię…
Na deskach
Różne
Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię…
Na deskach
Różne

Plus / minus: „Na noże”

Kilka tygodni temu pojawił się w sieci news, iż Netflix szykuje nie jedną, a dwie kontynuacje świetnego i bardzo dobrze ocenianego przez krytyków kryminału „Na noże”. Tak mnie to ucieszyło, że aż sobie obejrzałam film jeszcze raz. I wiecie co? Nadal mi się tak samo podoba. Porozmawiajmy o tym. Zapewne będę spoilerować elementy fabuły, choć postaram się nie zdradzić „kto zabił?” 😉

Sprawa samobójstwa/morderstwa Harlana Thrombey’a. Dystyngowany senior rodu, a przy tym sławny i nadziany autor popularnych powieści kryminalnych oraz właściciel wydawnictwa, w noc swoich 85. urodzin umiera w wyniku czegoś, co na pierwszy rzut oka wygląda na samobójstwo. Poderżnięcie sobie gardła nie jest co prawda oczywistą metodą odebrania sobie życia, jednak dowody wskazują na to, iż Harlan zrobił to sam i nikogo innego nie było w jego pobliżu. Wiecie, ślady krwi i tak dalej. Dlaczego więc tydzień po jego śmierci, gdy ziemia na grobie zdążyła już osiąść, w imponującej posiadłości Thrombey’ów zjawia się słynny detektyw Benoit Blanc wraz z dwójką przedstawicieli stróżów prawa i domagają się ponownego przesłuchania całej rodziny?

Dla porządku „przelećmy” jeszcze szybko przez osoby naszego dramatu. Główną bohaterką jest Marta, młoda pielęgniarka denata (jak również jego oddana przyjaciółka, którą ogromnie lubił i traktował jak córkę) i to z jej perspektywy obserwujemy większość akcji.

Oprócz niej mamy rzecz jasna całą dysfunkcyjną rodzinę Thrombey’ów: córka denata (oraz jej mąż i syn-czarna owca), syn denata (oraz jego żona i syn), synowa-wdowa (oraz jej córka). Praktycznie każdy z nich ma coś do ukrycia, skaczą sobie non stop do gardeł i właściwie są zgrają materialistycznych snobów.

Do tego dochodzi matka denata w skrajnej już demencji (strach pomyśleć ile musi mieć lat, skoro jej syn miał 85…), służąca oraz dwa psy – wszyscy z tego oryginalnego kwartetu okazują się na koniec kluczowymi świadkami w sprawie.

Na to wszystko zjawia się Benoit Blanc, zatrudniony anonimowo na zasadzie: ktoś wsunął mi pod drzwi kopertę z furą pieniędzy i kazał zbadać TĘ sprawę.

Dowód nr 1: intryga. Ok, intryga w tym filmie jest szalona. Co ciekawe, nic tego nie zwiastuje, bo początek filmu jest bardzo uporządkowany. Mamy przesłuchanie członków rodziny, gdzie nie tylko dowiadujemy się, kto jest kim, ale też możemy się rozeznać we wzajemnych relacjach i animozjach oraz dowiedzieć się, które z nich potencjalnie może mieć coś za uszami. Potem nakreślona zostaje oś czasu: kto kiedy przyszedł na przyjęcie, kto kiedy wyszedł, kto gdzie był i o której godzinie, kto gdzie spał, o której godzinie zaskrzypiały schody i o której zaszczekały psy. Do tego momentu wszystko do siebie idealnie pasuje i nagle pojawia się zgrzyt, gdy Benoit Blanc zadaje kluczowe pytanie: kto mnie w takim razie zatrudnił?

I tu się zaczyna jazda bez trzymanki, a zwrotów akcji jest więcej niż mrówek w mrowisku. Kiedy po około 40 minutach filmu twórcy POKAZUJĄ nam przebieg wydarzeń feralnej nocy, łącznie z narracją samego denata, który krok po kroku omawia co zaszło, myślimy sobie: no bez jaj. To ma być kryminał, że nawet nie jesteśmy jeszcze w połowie i już znamy rozwiązanie zagadki? Otóż nie. Tylko nam się wydaje, że wszystko wiemy, podobnie jak Marcie tylko wydaje się, że wie, a cała historia okazuje się mieć nie tylko drugie, ale nawet trzecie dno. Rozplątanie tej pajęczej sieci daje na końcu ogromną satysfakcję i aż się czuje miłe mrowienie na plecach, że mimo tych wszystkich zawiłości, tak elegancko się wszystko poskładało do kupy.

Dowód nr 2: stylistyka. Całość opiera się na dobrze znanej i przerabianej setki razy, tak w filmie, jak w literaturze konwencji „morderca jest w tym pokoju”, wedle której do zbrodni dochodzi gdzieś na uboczu, w zamkniętym kręgu podejrzanych. Niemal widać unoszące się nad tym wszystkim duchy Agathy Christie i Arthura Conana Doyle’a. Twórcy zresztą zupełnie nie kryją się z odniesieniami do klasyków, łącznie rzecz jasna z tym, iż do rozwikłania „zbrodni niemożliwej” potrzebny jest genialny i jedyny w swoim rodzaju detektyw. Benoit Blanc jest jak skrzyżowanie Herkulesa Poirot i Sherlocka Holmesa, począwszy od dziwacznego nazwiska, poprzez specyficzny akcent, aż po tę całą jego charakterystyczną postawę „ja tu sobie tylko siedzę i obserwuję, nie zwracajcie na mnie uwagi, mnie tu właściwie nawet nie ma”. Zagaduje niby niewinnie, tak naprawdę wyciągając z kolejnych osób skrawki prawdy, a wszystko oczywiście znajduje swój finał w równie klasycznej scenie, gdzie wielki pan detektyw wykłada nam na stół ze szczegółami całą intrygę. A widownia: aaaahhhaaaaaaaaaa. Takie oczywiste nawiązania do Christie czy Doyle’a nie są niczym nowym ani szczególnie oryginalnym, ale jeśli fabuła jest dobrze napisana, ten styl zawsze się obroni i nigdy się nikomu nie znudzi. Bo ludzie kochają takie kryminały i takie zagadki. A w tym przypadku zagadka jest doprawdy pomysłowa.

Dowód nr 3: obsada i bohaterowie. Kto tu nie gra? Jamie Lee Curtis, Toni Collette, Don Johnson, Michael Shannon, Chris Evans… No i oczywiście Daniel Craig w roli detektywa Blanca. A wisienką na torcie jest wyborny Christopher Plummer jako Harlan Thrombey i słodko-niewinna Ana de Armas jako Marta. Obsada miodzio. Trzeba im przyznać, że z frajdą odgrywają tę paradę chodzących stereotypów. W rodzinnych intrygach zawsze można wychwycić podobne składniki, czyż nie? Zawsze musi być jakiś ekscentryk, o którego majątek wszystko będzie się rozbijać. Zawsze są dzieci, które mają coś do udowodnienia. Zawsze jest jakaś czarna owca, zawsze jest jakiś niewierny mąż (bądź żona) i zawsze ktoś kogoś rżnie na kasę. No i oczywiście zawsze jest też służba, która dużo wie. W mniej imponującej obsadzie mogłoby wiać wtórnością, ale na szczęście tutaj ten zarzut sprawnie odpierają sami aktorzy.

Dowód nr 4: twórca. Warto też na koniec wspomnieć o mózgu całej tej operacji. Rian Johnson, reżyser oraz autor scenariusza, to nazwisko, które warto zapamiętać. Twórca dość dobrze ocenianego „Loopera”, a także środkowej części nowej trylogii „Gwiezdnych Wojen”, dla mnie personalnie jest interesujący z zupełnie innego powodu. Wyreżyserował bowiem trzy odcinki „Breaking Bad” (czytaj: najlepszego serialu w dziejach telewizji), z czego dwa zasługują na szczególną uwagę. Odcinek zatytułowany „Ozymandias” (sezon 5, odcinek 14) nie tylko w mojej opinii, gdyż zasadniczo cały świat jest w tej kwestii szokująco zgodny, jest NAJLEPSZYM spośród 62 odcinków serialu, stanowiąc punkt kulminacyjny całej fabuły. Z kolei „Fly” (sezon 3, odcinek 10) jest według mnie odcinkiem najbardziej niedocenianym. Przyjęty z mieszanymi uczuciami głównie dlatego, że kompletnie nie posuwa fabuły do przodu, dał moim zdaniem widzom możliwość, by zatrzymać się i skupić na chwilę wyłącznie na relacji między głównymi bohaterami, bez tych wszystkich nerwów i napięcia, które towarzyszyły im we wszystkich innych odcinkach. Jakkolwiek by się jednak nie kłócić, czy z punktu widzenia psychiki bohaterów potrzebny był ten odcinek, realizacyjnie „Fly” jest majstersztykiem. A Rian Johnson udowodnił nim, że potrafi tak nakręcić godzinną opowieść o dwóch facetach zamkniętych w laboratorium i usiłujących ukatrupić latającą tam muchę, by widz nie poczuł przy tym nudy.

Końcowa dedukcja. Wróćmy jednak do tematu, bo jak zwykle zboczyłam. Jeśli chcecie zobaczyć dobry kryminał, z ciekawą, choć na maksa zakręconą intrygą, dobrze zrealizowany i zagrany, „Na noże” na pewno was nie zawiedzie. Ciekawią mnie te kontynuacje – czy rodzina Thrombey’ów powróci? Czy też będą to zupełnie nowe intrygi, a wspólnym mianownikiem będzie Benoit Blanc? Skłaniałabym się ku tej drugiej opcji.

P.s. Podobno w obsadzie drugiej części zobaczymy Edwarda Nortona. Tak, tak, tak. Dajcie mi to!