Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię...
Na deskach
Różne

Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię…
Na deskach
Różne
Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię…
Na deskach
Różne

Plus / minus: „Psie pazury”

Choć gdy oglądałam ten film początkiem grudnia nie doniosłam o tym fakcie, bo zbyt mało mnie cokolwiek w nim obeszło, żebym miała O CZYM pisać, tak teraz okazuje się, że najnowsze dzieło Jane Campion idzie szturmem przez kolejne gale sezonu nagród… więc… ups. Było jednak coś napisać, teraz wyjdę na spóźnialską. Oh, well. „Psie pazury”.

Wyznanie: nie czytałam książki. Tyle mojego, że zakończenie mnie zaskoczyło. Wygląda na to, że „Psie pazury” okażą się filmem roku, dołączając tym samym do listy nagradzanych tytułów, które zaliczyłam i nigdy już do nich nie wrócę. Ej, kiedy to się stało? Kiedyś były takie filmy, które zdobywały nagrody i chciało się je oglądać po tysiąc razy. Teraz człowiek płacze ze szczęścia jak mu się uda zmęczyć chociaż raz, żeby mieć odfajkowane, że widział. Na pocieszenie zostaje mi jakże pozytywny fakt, że „Psie pazury” są jakiś milion razy lepsze i łatwiej strawne niż ubiegłoroczny „Nomadland”.

Film dzieje się w latach 20-tych ubiegłego wieku i opowiada o dwóch braciach, którzy mają ogromne ranczo w Montanie, żyją tam sobie i hodują bydło. Bracia się różnią od siebie jak dzień i noc. Phil jest twardym kowbojem, wiecznie brudnym, silną ręką trzymającym cały ten interes i ogólnie rzecz biorąc jest po prostu wrednym typem. George zaś jest milusią, czyściusią totalną niemotą. Całą wieczność mu zajmuje wypowiedzenie swojego zdania na jakikolwiek temat, szczególnie przy charyzmatycznym bracie. Sprawia wrażenie nierozgarniętego i nie można się oprzeć wrażeniu, że wszyscy traktują go trochę z pobłażaniem. Niby też szef, ale jakby mniej ważny szef. Życie się toczy normalnym ranczerskim rytmem, dopóki George nie postanawia zrobić czegoś nieoczekiwanego i żeni się w tajemnicy z wdową, która gdzieś w pobliskiej wiosce prowadzi sobie gospodę. I teraz sobie muszą żyć we trójkę na ranczu, jak jedna wielka szczęśliwa rodzina. Mój nosek czuje kłopoty.

Widzicie, biedny George, człowiek o złotym sercu, jest straszliwie samotny. Chciałby mieć kogoś miłego u boku tak dla odmiany, a nie tylko zgraję głośnych i chamskich kowbojów, z którymi kompletnie nie ma o czym gadać. Z pozoru są z Rose parą idealną, bo ona taka urocza i miła. Śmiało można zakładać, że byliby ze sobą bardzo szczęśliwi, gdyby nie to, że w tym małżeństwie jest jeszcze ktoś trzeci. A mianowicie Phil, który nienawidzi Rose do tego stopnia, że zatruwa jej życie nieustannie od pierwszej sekundy. Niemota George nie jest w stanie jej obronić i wyegzekwować dla niej choćby elementarnego szacunku, bo jest niemotą i właściwie więcej go w tym filmie nie ma niż jest. Rose kompletnie nie jest również w stanie obronić się sama, po części dlatego, że jest taką samą niemotą, jak jej mąż, a po części dlatego, że jest kobietą, a kobiety wtedy generalnie niewiele mogły. Nie radząc sobie z ciągłym poniżaniem ze strony Phila, Rose ucieka w alkohol. Mamy zatem dwie niemoty i wrednego buca mieszkających pod jednym dachem, i na to wszystko jest jeszcze Peter, syn Rose z pierwszego małżeństwa.

Peter zjawia się na ranczu w czasie przerwy w nauce (studiuje medycynę, bo chce zostać chirurgiem) i mój nosek czuje dalsze kłopoty. Bo chłopak bardzo odstaje od ówczesnego wzorca męskości. Chudy jak patyczak, cichy i nieśmiały, nie umie jeździć na koniu, ale za to robi piękne kwiatki z papieru. Wtedy mówiło się o kimś takim „zniewieściały”. Phil jest początkowo równie wredny wobec niego, jak wobec jego matki, ale potem nagle zmienia front. Uważa, że Rose wychowała syna na mięczaka i bierze sprawy w swoje ręce. Żeby chłopakowi łatwiej w życiu było. Widz przez połowę czasu się zastanawia, czy on tak na serio przejął się losem dzieciaka, czy po prostu chce jeszcze bardziej dopiec znienawidzonej bratowej. Moja teoria jest taka, że na początku chciał tylko dopiec, ale potem Peter zaczął mu coraz bardziej imponować, bo okazał się całkiem niegłupi i chętny do nauki. Gdy to wszystko się dzieje, nad ranczem unosi się nieustannie duch Bronco Henry’ego, mentora naszych kowbojów, którego szczególnie Phil czci niczym boga. W tym, czego z biegiem czasu dowiadujemy się o relacji mentora z uczniem, roi się od niezbyt subtelnych podtekstów homoseksualnych, co skłania nas do refleksji, że prawdopodobnie w nagłym zainteresowaniu Phila Peterem czai się coś jeszcze.

Powiem szczerze, że film mi się dłużył niemiłosiernie. W „Psich pazurach” ogólnie niewiele się dzieje, więc dobijała mnie nuda. I oto ratunek w ostatniej chwili niesie Peter, ratując końcówkę filmu i zostawiając coś na kształt pozytywnego wrażenia. Taki spokojny, taki niepozorny. Człowiek go szufladkuje, jako takie biedne, wystraszone stworzonko, a tu okazuje się, że cicha woda brzegi rwie i chłopak jest inteligentniejszy i bardziej cwany (a także bardziej bezwzględny) niż ktokolwiek przypuszczał. W tym ja. Finał mnie zaskoczył, a to w tym momencie największy pozytyw jaki o tym dziele mogę napisać.

Bo wiecie o co tu chodzi tak naprawdę? Phil wie, jakie prawa rządzą tym kawałkiem świata, w którym żyją (a w wielu miejscach niewiele się w tym względzie zmieniło w czasie ostatniego stulecia, więc wiele kwestii tutaj poruszanych wcale nie jest aż tak nieaktualnych, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać) i wie, że jeśli wyglądasz i zachowujesz się jak „ciota” – to ich język, nie mój – to będą cię wyzywać od „ciot” i będziesz miał w życiu przerąbane. Cytując klasyka: twardym trzeba być, a nie miętkim. No więc Phil jest twardy i nie toleruje przejawów „miętkości” u nikogo, a swoje własne skłonności bardzo dokładnie ukrywa. Nie jest też żadnym przygłupem z farmy, jest inteligentnym, wykształconym człowiekiem. A na koniec zostaje spektakularnie przechytrzony przez niepozornego Petera, którego nikt nie traktował poważnie.

Aktorski duet jest bardzo dobry i to jest drugi pozytyw. Benedict Cumberbatch nigdy mnie jeszcze nie zawiódł, kolejna dobra rola. Partnerujący mu Kodi Smit-McPhee jest fenomenalny. Jego oszczędna, opanowana gra zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Oprócz tego niewiele mnie ruszyło niestety. Sama historia jest moim zdaniem bardzo ciekawa i wiele tutaj warstw emocjonalnych byłoby do zgłębienia, ale dla mnie wszystko to utonęło w nudnawych dłużyznach, w czasie których kazano nam się zachwycać pięknem Montany (vel Nowej Zelandii) przy wtórze irytującej, psychodelicznej muzy. Nie mam zamiaru negować wszystkich tych zachwytów, które się teraz z ust światłych krytyków wylewają, ale sama niestety jestem zdania, że wystąpił tutaj przerost formy nad treścią. Znając już zakończenie naszła mnie refleksja, że bieg wydarzeń dało się przewidzieć wcześniej. Niestety do tego stopnia nudziłam się na tym filmie, że wszystkie znaki mi umknęły i zanim się pokapowałam co się dzieje, było po sprawie. I już tego nie cofnę, a wszystkie te „ochy” i „achy” nad emocjonalną głębią i wizualnym pięknem „Psich pazurów” pozostaną dla mnie niezrozumiałe.