Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię...
Na deskach
Różne

Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię…
Na deskach
Różne
Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię…
Na deskach
Różne

Z małego ekranu: „Kulawe konie”

Wiecie, ja lubię szpiegowskie klimaty. Lubię powieści szpiegowskie, lubię filmy o szpiegach, jest coś pociągającego w tym zacienionym świecie zakonspirowanych agentów, którzy gdzieś tam przemykają za kulisami, w tajemnicy toczą swoje szachowe rozgrywki i zmieniają bieg historii. Asów wywiadu w dziejach popkultury było już sporo, od George’a Smiley’a po Jamesa Bonda, tymczasem Mick Herron, autor serii powieści o agentach ze Slough House, popełnił rzecz o tyle oryginalną, że napisał nie o żadnych asach, lecz o wyrzutkach. I jeśli mam być całkowicie szczera, czyta mi się to równie przyjemnie, jak największe klasyki Johna le Carré. A teraz Apple TV+ zrobiło serial i powiem wam, że dla takich ekranizacji człowiek żyje. „Kulawe konie”.

Świetna, świetna ekranizacja naprawdę zapylistej książki. Zachowuje klimat oryginału i jest zasadniczo wierna treści. W końcówce sezonu… Nie, zaraz, bo jedna ważna rzecz – serial ma dopiero jeden sezon. Pierwszy sezon=pierwszy tom, gwoli ścisłości. Są następne tomy (i całkiem jest ich nawet sporo) i będą również następne sezony serialu, więc: jeeeeeeeeee! Zatem: w końcówce sezonu dodano nieco dramatyzmu finałowej konfrontacji, a mianowicie dano kulawym koniom więcej do roboty. W stosunku do powieści, znaczy się. Co z punktu widzenia serialu ma sens, wszak są to główni bohaterowie i o to nam tu przecież chodzi, żeby się wykazali, nomen omen, bohaterstwem. A poza tym, wiecie, odpowiednia dawka akcji i adrenalinki musi być. Ale zmiany te nie działają na szkodę i nie profanują książki.

Bohaterami „Kulawych koni” jest banda przegrywów, którzy z różnych powodów zostali odsunięci od poważnego szpiegowania dla MI5 przy Regent’s Park i zesłani do Slough House na dożywotnie przekopywanie bezsensownych papierów, nikomu zresztą niepotrzebnych. Generalnie gdy jakiś agent popełni średniej wagi „fakap”, na tyle poważny, żeby trzeba było gościa lub gościówę usunąć z widoku, ale nie na tyle poważny, by zasadne było natychmiastowe zwolnienie (wiecie, romans z żoną jakiegoś ambasadora, zostawienie tajnych dokumentów w metrze, wysyłanie żartobliwych maili ze służbowej poczty – tego typu rzeczy), zsyła się delikwenta do Slough House na wiekuiste męki. Nie ma stamtąd powrotu do piaskownicy dla dużych dzieci. Nowy nabytek kulawych koni, River Cartwright, nie może się pogodzić ze swoim statusem „agenta Fiasko” i rzecz jasna ledwo przyszedł, już zaczyna drążyć, węszyć, śledzić i generalnie robić wszystko, czego mu nie wolno.

Szefem kulawych koni jest Jackson Lamb, legenda wywiadu, który w wyniku trudnych przejść (szczegóły pewnie poznamy w następnych tomach i sezonach) sam się zesłał do Slough House (znaczy poprosił o przeniesienie tamże), by sobie w jego zapyziałych norach dogorywać we względnym spokoju. Teraz zajmuje się głównie pastwieniem się nad podwładnymi i wyzywaniem ich od debili. Spokój trwa oczywiście do czasu, bo kulawe konie zostają wplątane w zagmatwaną intrygę i głęboko sięgający spisek, związany z porwaniem muzułmańskiego studenta.

Świetnie się to ogląda. Forma miniserialu sprzyja fabule, którą jeden film mógłby zepsuć i niepotrzebnie poskracać. „Brytyjskość” nadaje „Kulawym koniom” ten specyficzny klimat, którego u Amerykanów nie znajdziecie, oraz tempo akcji, która nie leci na złamanie karku, ale też nie jest ślimacza, a jedynie idealnie brytyjska. Serial pozwala historii rozwijać się bez pośpiechu, choć rozgrywa się ona na przestrzeni w zasadzie trzech dni.

Obsada – złoto. Gary Oldman i Kristin Scott Thomas są jak zawsze świetni, natomiast Jack Lowden, jako nasz ambitny, żądny czynu River, jest wspaniałym trzecim ogniwem i tworzy z Oldmanem bardzo dobry duet totalnych przeciwieństw. A drugi plan nie jest wcale mniej ciekawy. Czekam na następne sezony, a tymczasem ściągam z półki kolejny tom, żeby jakoś to czekanie przetrwać.