Dwa słowa. George. Michael. To były jajca. Nie wiedzieliśmy nic o tym filmie przed obejrzeniem, nawet streszczenia nie chciało nam się przeczytać. Zasiadamy wieczorkiem i mówię mężulowi: no to lecimy z tym „Last Christmas”. Ten zaczyna mi koło ucha nucić bez powodu, a ja: ooo, kocham tę piosenkę, ciekawe czy tytuł to jakieś nawiązanie. Trzy minuty później głos George’a Michaela płynie do nas z ekranu, a ja mam ekstazę.
Nie jest to musical, ale George Michael obecny jest duchem w każdej minucie filmu. Główna bohaterka ma na walizce naklejkę „George Michael Forever”, a soundtrack składa się z trzech piosenek Wham! i dwunastu piosenek George’a Michaela. Efekt: „Last Christmas” leci u mnie od rana już chyba tysięczny raz. Okazuje się, że tekst piosenki był luźną inspiracją dla scenariusza, którego współautorką jest Emma Thomspon (Emma freaking Thompson!). A w głównej roli Emilia Clarke, której nie mogłam zdzierżyć w „Zanim się pojawiłeś”, ale tutaj mnie zaskakująco urzekła.
W komediowej warstwie filmu główna bohaterka jest chodzącym nieszczęściem – co rusz podpada któremuś z przyjaciół, a to mordując rybkę poprzez przypadkowe wrzucenie włączonej suszarki do akwarium, a to poprzez przypadkowe puszczenie z dymem galeona zbudowanego z zapałek. Nie dogaduje się z siostrą, a matka to wyjątkowo ciężki przypadek, bo ciałem jest niby obecna, ale duchem chyba została w Jugosławii. A ojciec woli tego wszystkiego unikać, więc większość czasu spędza w swojej taksówce. Gdzieś na dalszym planie przewija się wątek niechęci Brytyjczyków wobec imigrantów, ale potraktowany nieco po macoszemu.
W warstwie bardziej dramatycznej Kate przeżywa traumę po ciężkiej chorobie. Była bliska śmierci, ale wyszła z tego i teraz wszyscy jej mówią, że ma szczęście i musi wracać do normalnego życia, ale ona tego jakoś nie czuje i nie potrafi się otrząsnąć. Z pomocą przychodzi poznany przypadkiem Tom, ucieleśnienie optymizmu. A w tle Święta i głos George’a Michaela.
Nie jest to typowy krismes ani komedia romantyczna. Zwrot akcji nie było jakoś szczególnie trudno przewidzieć, ale i tak zryczałam się jak bóbr. Na szczęście finał jest mimo wszystko optymistyczny, choć doprawiony kropelką smutku. Ładne to było, bardzo. George Michael Forever!
By the way, Emilia Clarke ma, jak się okazuje, uroczy głos. Dlatego zostawiam was dziś z jej wykonaniem największego ze świątecznych klasyków.