Rozmaite przeszkody wielorakiej natury znów wchodzą nieco w drogę pisaniu i dlatego zastanawiałam się czy nie darować sobie w tym roku wspominania o Oscarach. Po gali zmieniłam zdanie. Tym razem jednak nie będzie o filmach, o święcie kina, złotej nocy Hollywood ani wielkim targowisku próżności, lecz o aferze, która przyćmiła wszystko i zrujnowała radochę z tej imprezki.
#OscarsSoWhite
Mam na ten temat kilka przemyśleń, nie do końca poprawnych politycznie. Zostaliście ostrzeżeni.
Powiedzmy najpierw w skrócie o co chodzi. Afera wybuchła w dniu ogłoszenia nominacji do Oscarów i bardzo szybko została rozdmuchana do niebotycznych rozmiarów, przy których koniec świata to pikuś. Okazało się bowiem, iż wśród nominowanych zaobserwować można skandaliczny brak osób czarnoskórych. Poza nominacją za scenariusz całkowicie pominięto „Straight Outta Compton”, nie został nominowany żaden czarnoskóry aktor, słowem – katastrofa, blamaż i skandal. W jednej sekundzie na Amerykańską Akademię Sztuki i Wiedzy Filmowej posypały się gromy i zalała ją fala krytyki ze wszystkich stron. Po kolei kolejne gwiazdy, aktorzy i reżyserzy wiadomego koloru skóry i nie tylko zaczęli zapowiadać bojkot gali i nawoływać do tego samego innych (nie rozśmieszajcie mnie…).
Sama gala też rzecz jasna została kompletnie zdominowana przez jeden powracający jak bumerang temat. Traf chciał, że prowadzącym był w tym roku czarnoskóry aktor i komik Chris Rock. Bardzo jestem ciekawa jakie myśli przelatywały przez jego głowę, kiedy całe to zamieszanie się zaczęło. Przypuszczam, że czarnoskóra społeczność próbowała go namówić do rezygnacji z tej prestiżowej fuchy w ramach rasowej solidarności. Od początku byłam zdania, że nie powinien rezygnować, byłby idiotą gdyby to zrobił i za to, że się nie ugiął ma ode mnie szacun. Z drugiej strony było mi go żal i współczułam mu ogromnie, bo stanął nagle przed trudnym zadaniem i z pewnością musiał odczuwać presję. Zignorować temat i nie odnieść się do niego w ogóle? Nie da rady. Bagatelizować? To by się wiązało z jeszcze większym narażeniem się czarnym współbraciom. Potraktować rzecz serio i potępić? To by nie leżało w konwencji gali, która ma być przede wszystkim dobrą zabawą, wszak przecież dlatego na prowadzących są wybierani komicy, aktorzy komediowi, słowem: osoby z poczuciem humoru. Od nich się wymaga, aby sypali żartami z obu rękawów. Cała ta zgraja białasów nie przyszła tam po to, żeby dostać ochrzan.
Osobiście jestem zdania, że Chris Rock z tej potyczki wyszedł zwycięsko. W otwierającym monologu zaatakował kwestię z marszu, zachowując przy tym zdrowe proporcje żartów i złośliwości. Był zabawny, ale też nie oszczędził nikogo, wszystkim się oberwało po równo. Z jednej strony wbijał szpile rasistowskiemu Hollywood, z drugiej wyśmiał Jadę Pinkett-Smith bojkotującą Oscary z powodu braku nominacji dla jej męża Willa Smitha. Chris Rock dostał szansę stania się rzecznikiem prasowym Afroamerykanów na forum światowym, z milionami par oczu w niego wpatrzonych i śmiem twierdzić, że nieźle tę szansę wykorzystał.
Wracając jeszcze do sedna sprawy. Czarnoskórzy artyści protestują, bojkotują, napiętnują, krzyczą o rasizmie i dyskryminacji, co jest i śmieszne i smutne, a nawet rzekłabym – żenujące. No bo chwilunia. Akademia ma w chwili obecnej ponad 6 tysięcy członków. Nie analizowałam jej struktury rasowej, ale domyślam się, że Afroamerykanie stanowią w niej przytłaczającą mniejszość (bo gdyby było inaczej mielibyśmy dziś problem odwrotny). Jakkolwiek by jednak nie było nominowani, a później zwycięzcy, wybierani są w drodze głosowania, czyli rzec by można – demokratycznych wyborów. Więc nie bardzo rozumiem o co dokładnie Akademia jest oskarżana? Że sobie usiedli wszyscy w kółeczku i postanowili wspólnie dokopać czarnym? Że z czystej złośliwości się umówili, żeby na czarnych nie głosować? Każdy głosuje jak mu się podoba. Zawsze będzie to wybór subiektywny, prawdopodobnie w większości przypadków ukierunkowany osobistymi sympatiami lub antypatiami, niekoniecznie mającymi jakikolwiek związek z kolorem skóry. Kto to sprawdzi czy głosujący w ogóle obejrzeli wszystkie nominowane filmy? Wśród nominowanych w tym roku nie ma osób czarnoskórych, bo tak po prostu wyszło w głosowaniu. Można się na to obrażać i uważać za niesprawiedliwe, ale niech mi teraz szanowny jeden z drugim oburzonym wytłumaczy, jakie niby widzi rozwiązanie? Powinno być zastrzeżone w regulaminie, że należy oddać głosy na ileś procent Afroamerykanów, czy jak? Jestem jak najbardziej za tym, żeby doceniać wszystkich, którzy są tego godni, niezależnie od rasy, płci, poglądów i pochodzenia. Ale wymuszanie czegoś w imię sprawiedliwości nie ma z nią w istocie nic wspólnego. Bo przyznawanie nagrody osobie czarnoskórej kosztem białej wyłącznie z powodu koloru skóry jest niestety takim samym rasizmem, jak w sytuacji odwrotnej. Czego większość zdaje się nie rozumieć, bo przecież białas okradziony z należnych mu zaszczytów nie ma prawa czuć się pokrzywdzony.
Druga rzecz, która mnie w całej tej sytuacji uderzyła – dlaczego protestują tylko Afroamerykanie? Dlaczego nie Meksykanie albo Azjaci? Też jest ich tam sporo. A osiągnięcia akurat na polu Oscarów mają jeszcze mniejsze. Ci to by dopiero mieli co protestować. Ale albo mają to w nosie albo się nie czują pokrzywdzeni. Mam wrażenie, że robieniem takiej zadymy tak naprawdę szkodzi się tylko sprawie. Przecież tu chodzi chyba o to, żeby zostać docenionym za swoją pracę, a nie o to, żeby coś dostać z łaski czy litości, albo żeby udobruchać społeczność i odfajkować, że sprawa załatwiona. Bo jeśli tak ma być, to od teraz każda następna nagroda dla osoby czarnoskórej będzie w pewnym sensie splamiona poprawnością polityczną.
Na koniec dwa postulaty.
Postulat pierwszy: czy Leo mógłby dostać w końcu Oscara? No ileż można?! … a nie, przepraszam, to już nieaktualne 😉
Postulat drugi: czy w przyszłym roku galę mógłby poprowadzić Louis C.K.? Słowo daję, jego prezentacja nagrody za najlepszy krótkometrażowy dokument była najlepszym momentem wieczoru 🙂