Nie da się ukryć, iż wraz z końcem serii o młodym czarodzieju, skończyła się pewna epoka. Najpierw nastąpił swoisty przeskok w świecie literackim, gdy do księgarni trafił ostatni tom powieści, ale można się było pocieszać, że Harry Potter nie skończy się naprawdę, dopóki nie nakręcą wszystkich filmów. Powstało ich ostatecznie osiem (druga część „Insygniów Śmierci” weszła na ekrany kin latem ubiegłego roku), jedne wyszły nadspodziewanie dobrze, inne mnie zawiodły. Trzeba jednak przyznać, że przedsięwzięcie było ogromne i nawet pobijająca wszelkie rekordy popularności saga „Zmierzch” (która swoją drogą także kończy już pobyt w kinach) ze swoimi zaledwie pięcioma filmami nie może się równać z potęgą Harry’ego.
Era seryjnych hitów dla młodzieży odchodzi tym samym do historii bezpośrednio na naszych oczach. Co dalej?
Wobec powyższych faktów takie oto pytanie zadaje Piotr Pluciński. Mnie się wydaje, że era być może dopiero się zaczyna. Nie jest oczywiście aż tak dobrze, by poruszanie się w tym nurcie gwarantowało sukces. Jak zauważa Pluciński, przenoszenie na taśmę filmową „Kronik Spiderwick” zakończono po pierwszym filmie, także „Złoty Kompas” i „Eragon” nie doczekały się kontynuacji. Wyłączyłabym jednak z tej wyliczanki „Most do Terabithii”. Po pierwsze to nie jest seria książek, więc już przez sam ten fakt nie pasuje do omawianego zjawiska, a po drugie wyłamuje się także pod względem fabularnym. Gatunkowo ta historia to raczej dramat, gdzie elementy fantastyczne (których nie jest tu wcale tak wiele) są jedynie pretekstem do poruszania się w gąszczu naprawdę trudnych tematów: śmierć bliskiej osoby, przyjaźń, dorastanie i relacje w rodzinie.
W tym gwiazdozbiorze są jednak także nieco jaśniejsze gwiazdy. Po pewnych nieprzyjemnych perturbacjach powstała w końcu ekranizacja „Podróży Wędrowca do Świtu”, trzeciej części „Opowieści z Narnii”. Ponoć także „Złodziej Pioruna” odniósł wystarczający sukces, więc Percy Jackson powróci w kolejnym filmie.
Nie zapominajmy też o seriach, które dopiero się rozpoczną. Tutaj też jest na co czekać. Na poważnie trwają prace nad realizacją „Gry Endera” – wysypały się ostatnio informacje na temat kolejnych decyzji castingowych. Tymczasem na finiszu są już „Igrzyska śmierci” (do kin zawitają w marcu), wokół których panuje lekka histeria. W tym przypadku raczej nie ma złudzeń, z pewnością będzie to spektakularny sukces. Od siebie dołożyłabym jeszcze ekranizację „Miasta Kości”, o której na razie niewiele wiadomo (poza tym, że na pewno narobi sporo szumu).
Wszystko to i tak jest zaledwie początkiem. Młodzieżowych serii książek namnożyło się w ostatnich latach, jak grzybów po deszczu. A wszystkie stanowią idealny materiał filmowy. Osobiście nie obraziłabym się, gdyby na przykład gruchnęła nagle wieść, że w Hollywood wzięto na warsztat powieści Trudi Canavan.
Czy i kiedy obejrzymy je wszystkie na ekranie? Wiele zależy od ewentualnego sukcesu „Igrzysk Śmierci”, który będzie pierwszym wyraźnym sprawdzianem dla obowiązujących trendów. Hollywood samo odsieje słabeuszy.
__________