Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię...
Na deskach
Różne

Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię…
Na deskach
Różne
Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię…
Na deskach
Różne

Plus / minus: „Życie ukryte w słowach”

Często zdarza mi się sięgać po kolejne pozycje filmowe według pewnego klucza. Na przykład odkrywam jakiegoś aktora, wchodzę na jego filmografię i zaczynam oglądać wszystko po kolei. Albo zostaję odesłana do filmów tematycznie podobnych do tego, który akurat widziałam. Tym razem natrafiłam na nazwisko hiszpańskiej reżyserki Isabel Coixet. Najpierw przypadkiem obejrzałam znakomite „Moje życie beze mnie”, po czym niemal natychmiast z wielką energią sięgnęłam po „Życie ukryte w słowach”, nagrodzone w 2006 roku przez Hiszpańską Akademię Sztuk Filmowych nagrodami Goya za najlepszy film, reżyserię i scenariusz oryginalny. I właśnie o tym filmie słów kilka postanowiłam napisać.

Na platformie wiertniczej na środku morza krzyżują się losy dwojga ludzi, okaleczonych na ciele i na duszy. On jest jednym z pracowników, który w wyniku wypadku leży przykuty do łóżka z ciężkimi oparzeniami i tymczasową ślepotą. Ona jest pielęgniarką ściągniętą na platformę do opieki nad rannym, do czasu aż będzie możliwe przewiezienie go na stały ląd. On gada jak najęty, ona prawie nic nie mówi. On chce jak najszybciej przełamać lody i zlikwidować dystans między nimi, ona otacza się wysokim murem i nie chce nawet zdradzić swojego imienia. Po kilku dniach paplaniny Josefa, Hanna zaczyna się uśmiechać.

„Życie ukryte w słowach” jest filmem, który nie do końca potrafię zdefiniować. Najlepiej chyba pasowałoby tu określenie: surowy. Mimo iż bazą dla całości są dialogi i monologi, na końcu pozostaje mnóstwo niedopowiedzeń. Wizualnie jest to obraz bardzo prosty i niezbyt atrakcyjny. Niewiele się tu tak naprawdę dzieje. Jest niesamowicie nasycony emocjami, a jednocześnie prześlizguje się jedynie po ich powierzchni, nie zagłębiając się w nie zbytnio i odzierając każdą scenę z jakiegokolwiek patosu.

Jedyny środek wyrazu stanowi dwójka głównych bohaterów. Sarah Polley i Tim Robbins (do którego mam zresztą słabość od zawsze) dokonali tu czegoś niezwykłego. Patrzyłam na nich z autentycznym podziwem. Powolne przemiany bohaterów i otwieranie się przed sobą nawzajem prowadzą do nawiązania więzi w jakimś zupełnie innym wymiarze, niedostępnym dla reszty ludzi. Oboje są tak bezbronni i bezsilni, że aż samo patrzenie na nich boli.

Na wyrazy uznania zasługują także bohaterowie drugiego planu. Głównie dlatego, że przez cały film ledwie ich dotykamy (pozostają tak daleko w tyle za głównymi bohaterami, że nawet nazwanie ich drugim planem jest pewną przesadą), a mimo to każdy z nich jest na tyle wyrazisty, że zostaje w pamięci. Podobnie jak zostaje w pamięci wiele innych drobiazgów. Kurczak, biały ryż i jabłka, „Listy portugalskie”, 25 milionów fal, małże i gęś.

Surowość „Życia ukrytego w słowach” może czasem razić. Sceny urywają się niekiedy bez ostrzeżenia, inne pojawiają się znikąd i donikąd nie prowadzą, jakbyśmy oglądali zlepek pojedynczych obrazków. Praca kamery momentami wydaje się niedbała. Historia rozwija się bardzo powoli, ale pewnie dzięki temu kluczowe sceny robią większe wrażenie. Co mnie tak naprawdę urzekło w tym filmie? Bardzo prawdziwie, prosto i bez upiększania pokazano tutaj, że czasem trzeba wielkiej odwagi, by pozwolić sobie poczuć nadzieję.