Właśnie przeczytałam artykuł na portalu Magazynu SUKCES, autorstwa pani Izabeli Popko, w którym powiada ona, że „Diabeł ubiera się u Prady” źle się zestarzał. Ja pierniczę, no prześcigają się! Nowy trend dziennikarstwa poprawno-politycznego: wywlekać kultowe tytuły i wypunktować im, co wedle dzisiejszych standardów zrobiły źle. Istna moda już na to nastała, bo co chwilę słyszę komentarz, że jakiś tytuł „źle się zestarzał”.
Ok, po kolei. Gdy zobaczyłam tytuł artykułu szczerze mówiąc byłam pewna, że autorka czepia się wszechobecnego w branży kultu piękna (czytaj: brzydkie kobiety w brzydkich ciuchach nie osiągają sukcesów). No bo co Wam pierwsze przychodzi do głowy, kiedy myślicie o „Diable…”? Mnie przed oczami stają te piękne ciuchy, w których paraduje Andy, kobitki strojące się do pracy i odliczające sobie, ile migdałów wolno im zjeść, montaż z płaszczami i torebkami Mirandy i wykład o „modrym” sweterku. Ale nie, nie do tego pije pani Izabela.
W 2021 roku „Diabeł ubiera się u Prady” prawdopodobnie w ogóle by nie powstał, bo normalizuje toksyczne relacje w pracy.
Że co robi? Dawno już nie czytałam niczego w takim skonfundowaniu. Po pierwsze: ten film to nie tylko komedia, ale też do pewnego stopnia karykatura. Pewne sytuacje i zachowania są celowo przejaskrawione nie po to, by budzić większe oburzenie, lecz by bardziej śmieszyć. To nie jest normalizowanie jakiejś patologii ani pochwalanie jej, wręcz przeciwnie – film bardzo chyba wprost pokazuje zło przedstawionej sytuacji. Nigelowi wbito nóż w plecy, Andy koniec końców topi telefon w fontannie i rzuca pracę (w sposób z deczka nieprofesjonalny, jeśli już mamy być całkiem szczerzy). A Miranda? Jej zawodowy sukces ciągnie za sobą ciągłe porażki w życiu prywatnym i nie jest tu nigdzie zasugerowane, że taka sytuacja jest normalna ani że sama Miranda jest z tego powodu szczęśliwa.
A po drugie: czy rzeczywiście „Diabeł…” aż tak stracił na aktualności?
Istnieje tyle definicji sukcesu, ile jest aspiracji, marzeń i planów na własny rozwój. Jednak jeszcze piętnaście lat temu to nie było takie oczywiste. Świadomość istnienia czegoś takiego jak równowaga między pracą a życiem prywatnym dopiero raczkowała, a o mindfullness nikt jeszcze nie słyszał. Był natomiast brutalny rynek pracy, na którym sukces odnosiły jedynie ambitne, cyniczne jednostki, które całe życie podporządkowały walce o sukces. A jeżeli jednostka miała pecha bycia kobietą, to musiała co najmniej podwójnie się napracować, aby udowodnić swoją wartość. Zwłaszcza kiedy jej szefem była inna kobieta.
Pani Izabela zdaje się żyć w jakiejś utopii, gdzie wszyscy nie tylko utrzymujemy perfekcyjną równowagę między życiem prywatnym a zawodowym, ale jeszcze wszyscy nasi pracodawcy są super pod tym względem wyrozumiali. Gdzie o sukces nie trzeba walczyć, lecz sam przychodzi, a kobiety niczego nie muszą udowadniać i nie miewają toksycznych szefów. Sory memory, ale nie wydaje mi się. Ja wiem, że w mainstreamie teraz obowiązuje politpoprawność i silnie piętnowane są rozmaite toksyczne zjawiska – bardzo dobrze, piętnujmy, mówmy otwarcie kiedy coś jest do pupy. Ale też nie oszukujmy się. To, że powiemy głośno, że coś jest złe, nie sprawi magicznie, że to coś zniknie.
Świat jest brutalny, kasa z nieba nie spada, a rodziny wciąż się rozpadają przez to, że małżonkowie nie chcą albo po prostu nie mogą zostawić pracy w pracy. I niech mi nikt nie opowiada, że ja, jako kobieta, mogę być super szychą w wielkim korpo, a o 16:00 wrócić do domu do moich ślicznych, bezproblemowych dzieci i kochającego męża, wypucować sobie chatę, żeby była zawsze gotowa na słit focię na Insta i jeszcze mieć potem czas (i siłę) na jakieś moje pasje, wypady na jogę i drinki z psiapsiółkami. Mam tylko jedno dziecko i siedzę na urlopie wychowawczym, a czasem przez pół dnia nie mam kiedy iść siku. Cała ta gadka o „równowadze” i „wystarczy być dobrze zorganizowanym” to pic na wodę fotomontaż. Prawda jest taka, że COŚ zawsze trzeba będzie odpuścić i czasem nie da się po prostu mieć wszystkiego. Pod tym względem „Diabeł ubiera się u Prady”, niczego wcale nie normalizując, pozostaje boleśnie aktualny.