Klip nie jest nowy, ma już bodaj trzy lata, ale przypomniał mi ostatnio o sobie, wyskakując gdzieś w proponowanych na YouTubie. Abstrahując od gustów i upodobań muzycznych oraz od tego, czy podoba się komuś piosenka sama w sobie czy nie, klip jest ciekawy realizatorsko. To jeden z tych teledysków, które zapadły mi w pamięć, co dowodzi, że nie potrzeba do tego efekciarstwa i, jak to określa mój brat, „wodotrysków”. Nic tu się w sumie nie dzieje, nie ma żadnej fabuły, dwóch gości idzie przez budynek, śpiewając i grając na gitarach, jest też paru innych muzyków i chór. Tyle. Paradoksalnie nakręcenie tego było wyzwaniem, tak pod względem filmowym, jak i muzycznym.
Całość zrealizowano w jednym ujęciu kamery, bez żadnych cięć (klip trwa w sumie około 6 minut). Niby wielkiej filozofii nie ma, bo i akcji jest mało, więc wydawać by się mogło, że planowanie logistyczne nie było jakoś szczególnie trudne. Ale to tylko pozory, bo w rzeczywistości trzeba było się ostro nakombinować, żeby się wszystko dobrze w czasie zgrało. Nic dziwnego, że przygotowania zajęły reżyserowi Arturo Perezowi Jr. kilka tygodni obsesyjnego planowania. I wyszło to naprawdę świetnie. No i druga sprawa – przy nagrywaniu powstał nie tylko klip do piosenki, ale też audio w wersji live. Co oznacza, że utwór grany i śpiewany był na żywo w czasie kręcenia klipu. To nie jest nagranie ze studia, ludziska. To występ na żywo. Z jednej strony dodatkowe wyzwanie, bo trzeba kolejnych tysiąc rzeczy akustyczno-techniczno-dźwiękowych brać pod uwagę (nie dość, że musi dobrze wyglądać, to jeszcze musi dobrze brzmieć), z drugiej tym lepszy efekt.
Realizacja została powierzona znanej z kręcenia muzyki w taki sposób firmie La Blogothèque, która przy okazji współpracy z Justinem Timberlake’m pierwszy raz mogła się sprawdzić w kręceniu na taką skalę i z takiego formatu gwiazdą. Tygodnie przygotowań, 200-osobowa ekipa, w tym 17 muzyków i 60-osobowy chór. W dniu kręcenia kilka prób za dnia i w końcu wieczorem, w czasie 10-minutowego okienka, które pozwoliło złapać odpowiednie światło wpadające do budynku, jedno jedyne pojedyncze ujęcie całego utworu, granego na żywo. Dubla nie było.
Na zakończenie smaczek dla kinomanów. Klip nakręcono w wielokrotnie używanym w filmach, słynnym Bradbury Building w Los Angeles, który na pewno rozpoznają wszyscy fani oryginalnego „Blade Runnera” z 1982 roku. Miodzio.