Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię...
Na deskach
Różne

Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię…
Na deskach
Różne
Plus / minus
Artysta filmowiec
Z małego ekranu
Tematycznie
Migawki filmowe
Jak to się robi?
Minikino
Na melodię…
Na deskach
Różne

Z małego ekranu: „Dr House”

Każdy, nawet ktoś odcięty od telewizora i Internetu, przynajmniej o nim słyszał. „Dr House” to jeden z najbardziej kultowych seriali ostatnich lat. Naprawdę ciężko jest nie dać się ponieść tej globalnej manii na House’a, kiedy serial jest tak doskonały. Ja nie ukrywam, że poniosło mnie dość szybko i niespecjalnie z tym walczyłam. Do dziś jestem wierną fanką tego najbardziej zgryźliwego i inteligentnego lekarza w dziejach telewizji.

Ojcem sukcesu „Dra House’a” jest z pewnością jego twórca i scenarzysta David Shore, naprawdę zasługujący na podziw za swoją pracę. W ciągu tylu lat i tylu sezonów udało mu się utrzymać zadziwiająco wysoki poziom. Przyznaję, ostatnie sezony to już może nie to samo, co było na początku. Ostatecznie każda konwencja się kiedyś wyczerpuje. Tym niemniej wciąż „Dr House” dostarcza nam co jakiś czas odcinek-perełkę.

O co chodzi z pewnością nie trzeba nikomu tłumaczyć, ale dla porządku powiedzmy w skrócie. Dr Gregory House, światowej sławy diagnostyk, ratuje życia ludzi (których prawdopodobnie nikt inny na całym świecie nie byłby w stanie uratować), a przy okazji zatruwa życie swoich współpracowników w szpitalu Princeton-Plainsboro. Uzależniony od leków przeciwbólowych kaleka, geniusz medycyny o podłym charakterze, leczy choroby, a nie pacjentów. Z pacjentami najchętniej wcale by się nie spotykał. Kieruje się zimną logiką, nie uznaje zbiegów okoliczności, a święcie wierzy tylko w jedną rzecz – wszyscy kłamią.

„Dr House” nie istniałby, gdyby nie Hugh Laurie, nagrodzony już dwoma Złotymi Globami i szeregiem nominacji do nagrody Emmy. House z dnia na dzień stał się ukochanym serialowym lekarzem milionów ludzi, a Hugh Laurie, niemłody już w końcu pan, któremu do klasycznych przystojniaków raczej daleko, jest dziś obiektem westchnień dziewczyn i kobiet w różnym wieku. W każdym języku już chyba brakuje epitetów, by opisać, jak wspaniała jest to rola.

Na szczęście House na scenie nie jest sam, inne postaci dzielnie dotrzymują mu kroku. Dr James Wilson, onkolog, najlepszy przyjaciel House’a, prawdopodobnie jedyna osoba na świecie, która toleruje jego dziwactwa. Dr Lisa Cuddy, bezpośrednia przełożona o anielskiej cierpliwości (doprawdy każdy inny by już dawno zwariował na jej miejscu). Członkowie zespołu House’a (w różnych konfiguracjach na przestrzeni kolejnych sezonów) – dr Eric Foreman, dr Robert Chase, dr Allison Cameron, dr Chris Taub oraz moi ulubieni dr Laurence Kutner i Trzynastka. Do każdego bohatera na swój sposób ma się słabość. Często także do tych całkiem epizodycznych – pacjentów pojawiających się na jeden odcinek.

House’a zna każdy, nawet jeśli nigdy nie oglądał serialu. Ta mania już dawno ogarnęła cały świat, nie ma sensu z nią walczyć. Lepiej ten serial oglądać, niż go nie oglądać.